
Czeskie Ostravice – ku przestrodze
Kiedy dowiedziałem się, że na rzece Ostravice w Czechach odbędzie się jeszcze w tym roku spust wody ze zbiornika retencyjnego wpadłem nieomal w euforię. Po tym jak z powodu suszy nie odbyły się sztandarowe czeskie imprezy kajakarskie takie jak Hamerak czy Vavriniecky Potok na które od dawna ostrzyłem sobie zęby informacja o spuszczaniu wody z Ostravicy spadła mi jak z nieba. Ponieważ ten rok był bardzo słaby jeśli chodzi o wodę nie tylko ja czułem niedosyt szybkiego nurtu, bez trudu namówiłem na wyjazd do Czech Miłosza, Pawła i Łukasza (który wziął ze sobą jeszcze jednego zawodnika – i to nie byle kogo bo prezesa klubu kajakowego Meander) i tak w pięcioosobowym składzie ruszyliśmy do naszych południowych sąsiadów. Biorąc pod uwagę, że był to wtorek, dzień pracujący, zebrała się na prawdę niezła ekipa.
Po przybyciu na miejsce wszystko zapowiadało się normalnie – spotkaliśmy czeskich wodniaków którzy w liczbie około 20 – 30 osób szykowali się do spływu, rozstawiali auta, pompowali gumiaki. Po ustawieniu auta na mecie również i my zaczęliśmy się przebierać i przygotowywać do spływu. Podczas przygotowań odkryłem, że popełniłem kardynalny błąd – mój kapok został w moim samochodzie w Katowicach skąd jechaliśmy razem z Pawłem jego autem. Troszkę wpadłem w panikę ponieważ Ostravice to dość wymagająca rzeka o poziomie trudności WWII z jedną trudniejszą kaskadą, średnio widziało mi się pływanie tutaj bez kamizelki. Cóż było robić, nikt z naszych nie miał zapasowego kapoka (bo czemuż miałby go mieć?), zacząłem więc pytać obecnych na miejscu Czechów czy przypadkiem nie mają jakiejś zapasowej sztuki. Już druga pytana osoba bez najmniejszych problemów pożyczyła mi kamizelkę. Aż się człowiekowi zrobiło miło, chciałem oczywiście dać pieniądze w zastaw jednak czescy koledzy od wiosła powiedzieli, że nie ma mowy, dali mi ją tak po prostu. To było na prawdę miłe z ich strony, moja i tak pozytywna opinia na temat Czechów jeszcze wzrosła.
Teraz nie pozostało już nic innego jak tylko się zwodować. I tutaj pojawił się problem bo na zegarze wybiła już 11:00 a woda dalej nie leciała… Spust miał odbywać się w godzinach 10:00 – 14:00, godzinne opóźnienie jak najbardziej mogło się przytrafić jednak z każdą minutą wzrastał w nas niepokój. Zapytaliśmy Czechów co z tą wodą, widać było, że również oni zaczynali się niepokoić. Po kilku telefonach okazało się, że zrzut wody już był, trwał jakieś 5 minut i więcej wody nie poleci. Poczułem się jakbym dostał obuchem w głowę. Ale że jak to nie poleci? Najzwyczajniej w świecie ktoś źle zinterpretował komunikat czeskich służb wodnych oznajmiający, że w godzinach pomiędzy 10:00 a 14:00 nastąpi kontrolny zrzut wody z zapory. I faktycznie woda między 10:00 a 14:00 poleciała, z tym że nie przez 4 godziny tylko przez 4 minuty…
Chyba nie muszę opisywać jak się czuliśmy. Praktycznie każdy z nas musiał wziąć wolne, przejechaliśmy od 100 do 500 kilometrów żeby zaliczyć ciekawą rzekę o górskich charakterze a tu parafrazując słowa artysty: wszystko ch*j. Wszyscy robili dobrą minę do złej gry jednak w środku każdy z nas był maksymalnie zawiedziony. Pożartowaliśmy trochę z Czechami czy często organizują tutaj spływy bez wody, ponarzekaliśmy na suchy rok bo cóż było robić? Miłosz z Łukaszem postanowili mimo wszystko zamoczyć symbolicznie kajaki i wywijali eskimoski w jedynym miejscu w korycie rzeki gdzie głębokości wynosiła pół wiosła, Paweł poszedł na szybko pobiegać po górach, mi odechciało się wszystkiego, porobiłem trochę fotek i siedziałem na brzegu przyglądając się jak chłopaki kręcą eskimoski.
Po co ten wpis skoro nie było pływania? Długo zastanawiałem się, czy opisywać tutaj tą traumatyczną sytuację i ostatecznie zdecydowałem się na wpis – ku przestrodze. Dokładnie sprawdzajcie informację na temat zrzutów wody zanim wybierzecie się na pływanie żeby nie wdepnąć w takie gówno jak my. Co tu więcej pisać – trzeba wyciągnąć wnioski na przyszłość i zastosować się do zasady, że tylko spokój może nas uratować… Niesmak jednak pozostaje. Dla formalności wrzucam “trzy” zdjęcia na krzyż







I to by było na tyle bo co tu więcej pisać? Zaglądajcie na bloga, wkrótce pojawią się wpisy z magicznego słowackiego Hornadu, z pieszego tripa niesamowitą Suchą Belą w słowackim raju, mam też do opisania zaległą Widawkę na odcinku kopalnianym ze Słoku do Lubośni, Czarną Włoszczowską na którą szykowałem się od 3 lat i w końcu udało mi się ją zaliczyć a na koniec odkrycie roku czyli rzeka Oleśnica – niepozorny i niesamowicie malowniczy lewy dopływ Warty.