Po dość długim okresie suszy wreszcie przyszły ulewne deszcze, co dało możliwość spłynięcia wielu rzek górskich, które o tej porze roku zwykle są niedostępne dla kajakarzy ze względu na niski poziom wody. Gdy tylko wody zaczęło przybywać, zaczęliśmy z Miłoszem zastanawiać się, czym będziemy płynąć. Po dość długim przeglądaniu genialnej czeskiej strony raft.cz którą bardzo gorąco polecam i która niestety nie ma swojej polskiej odpowiedniczki (może wypadałoby coś takiego stworzyć?) wybór padł na słowackie rzeki: Hornád oraz Belę. Ponieważ nie mogliśmy się zdecydować co wybrać, uknuliśmy ambitny plan aby w jeden dzień pokonać obie rzeki. Życie jednak szybko zweryfikowało nasze plany, ponieważ Miłosz pływał już Hornádem na pierwszy ogień poszła Bela. Okazała się ona jednak trudniejsza niż przypuszczaliśmy i nie daliśmy rady pokonać jej tak szybko jak zakładaliśmy, tym bardziej, że wystąpiły pewne komplikacje… W efekcie na Hornád brakło czasu. Nie przepuszczę go jednak – przy najbliższej okazji mam zamiar się tam wybrać ponieważ podczas przeglądania materiałów na temat tej rzeki prezentowała się ona wręcz nieprzyzwoicie pięknie. Wracając jednak do Beli: wydawał się to odpowiedni wybór, poprzednio przepłynęliśmy z Miłoszem Białkę której trudność jest klasyfikowana jako WWII, Bela to natomiast WWII+, wydawało się więc, że będzie trochę trudniej. I faktycznie, było trudniej ale nie trochę. Było wyraźnie trudniej niż na Białce, wpływ na to miał z pewnością wyższy niż przy naszym ostatnim spływie poziom wody. Główna różnica pomiędzy Białką a Belą polegała na tym, że w przypadku tej pierwszej mamy na przemian odcinek szybsza a później wolniejszy, gdzie można się bez problemu zatrzymać, Bela natomiast na swoim górnym odcinku pędzi jak szalona, jest zdecydowanie węższa od Białki i tworzy się na niej dużo mniej cofek w których można się schować przed nurtem. Z każdym kilometrem jednak się to zmienia i już od połowy Beli pojawiaja się na przemian fragmenty raz z szybszym a raz z wolniejszym nurtem, co bardzo przypomina już Białkę. Podczas płynięcia bałem się wyjmować aparat, zdjęcia robiłem jedynie na spokojniejszych fragmentach rzeki więc jej klimat bardziej oddają filmy niż zdjęcia.
Po drodze na Słowację postanowiliśmy jeszcze odwiedzić BiałkęNa miejscu spotkaliśmy ekipę słowackich kajakarzy, zaproponowali nam wspólny spływ ale naszym celem na ten dzień była Bela. Okazało się, że płynęli nią kilka dni wcześniej, ostrzegali przed leżącymi w nurcie rzeki drzewami.Po drodze na stacji, w tle piękne góry. Wyjeżdżając w Polski mięliśmy fatalną pogodę, po stronie słowackiej – pogoda była rewelacyjnaJuż na miejscu, ostatnie przygotowania Miłosza… Zaczynaliśmy na parkingu przy moście w miejscowości PodbanskePrzed spływem postanowiłem wyposażyć się w lepszy sprzęt – kupiłem neoprenowy fartuch bo poprzedni na gróskich rzekach doprowadzał mnie do furii, po każdej fali robiło się w nim małe jezioro, Miłosz przywiózł dla mnie porządny kapok i kask, zainwestowałem również w worki wypornościoweTuż przed startem – foto z MiłoszemCzasami wydaj mi się, że w niektórych rzekach nizinnych w mojej rodzinnej okolicy mamy czystą wodę, w porównaniu z wodą z rzek górskich jednak wypada to dosyć słabo…Ostatnie przygotowania Miłosza i ruszamyNie minęło nawet 5 minut i zaliczyłem pierwszą kabinę. Jak to się stało? Ciężko powiedzieć, to był moment, wszystko widać na filmiku. Od początku płynęło mi się dosyć ciężko, być może taka woda to już zbyt wiele jak dla mojej Pirani?Po kabinie udało mi się szybko wydostać na brzeg, nie dałem jednak rady złapać kajaka który popłynął dalej. Szczęście w nieszczęściu, zatrzymał się on kilkaset metrów dalej na kamieniach.Na początek musiałem przedostać się wpław na drugą stronę, kajak zatrzymał się bliżej prawego brzegu a ja byłem na lewym. Udało się dzięki rzutce i pomocy MiłoszaNurt w tym miejscu był dość silnyAkcja ratunkowa mojego kajaka, Miłosz związał go linką za uchwyty w przodu i tyłu, ja wciągałem z brzeguBela obeszła się z moim kajakiem bardzo brutalnie. Odpłynęły dwa worki wypornościowe które były w środku razem z pianką wzmacniającą zamontowaną w dziobie kajaka, dno i dziób kajaka zostały wgniecione to wszystko jednak pikuś, najgorszego póki co nie zauważyłem…Wgniecenie na dnie kajaka udało się bez problemu naprostować z buta, szczęśliwe mogliśmy więc kontynuować spływWywrotka odebrała mi trochę pewności siebie, miałem lekkie obawy przed kontynuowaniem spływu ale co było robić? Trzeba płynąć dalej, od tego momentu byłem dużo bardziej skoncentrowany i uważnyMiłoszBelaZ Miłoszem pływa mi się perfekcyjnie, posiada bardzo dużą wiedzę z dziedziny kajakarstwa, przed spływem bardzo dokładnie sprawdza odcinki które mamy zamiar płynąć – mało co jest go w stanie zaskoczyć. Na rzece przeprowadza zawsze rozpoznanie terenu – czy za zakrętem nie leży przypadkiem jakaś kłoda? – jak na powyższym zdjęciuBelaBelaPrzenoski nie należą tutaj do najprzyjemniejszych – trzeba przedzierać się przez metrowe zaroślaNa szczęście kombinezen kajakarski chroni przed robactwem i pokrzywamiChyba jedyne zdjęcie, które wykonałem na tym spływu płynąc…W tym miejscu udało się odnaleźć jeden z moich worków wypornościowych. Czułem, że może zdarzyć się tu kabina i przed wyjazdem kupiłem sobie dwa worki żeby w razie czego łatwiej było wyciągnąć kajak z wody, jednak na zbyt wiele się one nie zdały. Nauczka na przyszłość – worki trzeba jeszcze przywiązać!Bela cały czas płynie jak wściekłaSłów parę o Miłoszu – chyba nie mogłem trafić na lepszego kompana do pływania po górach. Jest on prawdziwym fanatkiem rzek górskich, mieszka w podkarpackim więc wszystkie rzeki Bieszczad ma przepłynięte. Dodatkowo Miłosz cały czas pracuje nad techniką pływania – uczestniczy w kursach kajakarskich, na własną rękę studiuje materiały znalezione w internecie (często anglojęzyczne) a zdobytą wiedzę teoretyczną wykorzystuje w praktyce podczas pływania. Chętnie również dzieli się swoją wiedzą – taki kompan to prawdziwy skarb Bela, w tle Tatry Zalegająca w korycie rzeki kłoda = kolejna przenoska Przy takim nurcie leżące kłody to prawdziwe niebezpieczeństwo, zbyt późno zauważone mogą skutkować kabiną Kolejne leżące drzewo Przenosimy I znowu na wodę…Bela Miłosz ponownie monitoruje koryto w poszukiwaniu przeszkód, ja starałem się nie wychodzić zbyt często z kajaka ze względu na fartuch. Każdy, kto zakładał nowy neoprenowy fartuch chyba wie, jak to wygląda… Mięliśmy problem żeby w 2 osoby naciągnąć go na kokpit W dolnym biegu Bela zaczyna rodzielać się na odnogi Podczas jednej z przenosek wyszliśmy na prawy brzeg, jak się okazało niebawem, była to wysepka, leżąca kłoda zmusiła nas do przenoski ale najpeirw musieliśmy dostać się na drugi brzeg. Wody niby niewiele ale widać jak rwący jest nurt, Miłosz musi mocno się trzymać żeby go nie porwał Tymczasem na horyzoncie Kolejne leżące drzewa = kolejna przenoska Bela Bela Miłosz ponownie sprwadza, czy za zakręte nie kryje się jakaś niespodzianka Leżące drzewo W tle widok na Tatry Z drugiej strony Tatry widać jeszcze lepiej Miłosz ćwiczy wejście w nurt – tak właście wyrabia się technikę Bela Bela Miłosz po tym przepłynął, ja nie widziałem co robić, w końcu byłem już za blisko przeszkody i musiałem przenosić Leżące drzewa Bela Bela Bela W tym miejscu skończyliśmy spływ. Problemem jest brak dojścia do drogi – Miłosz poszedł go szukać Pyranha dostała nieźle po dupie, ta rzeka chyba była poza jej zasięgiem… Poza leżacymi kłodami na tym odcinku Beli mijaliśmy jeszcze dość niebezpieczny naturalny próg wodny tuż przed mostem w Przyblinie, trzeba pokonywać go z prawej strony – odwój jest tam mniejszy W oczekiwaniu na Miłosza porobiłem jeszcze trochę zdjęć Panoramka BeliI to by było na tyle. Po zakończeniu spływu wydawało mi się, że moim największym zmartwieniem jest pianka wyrwana z kajaka i zgubiony worek wypornościowy. Dopiero po kilku dniach odkryłem, że jest coś jeszcze…
Pyranha River Tour [*]
Parę dni później, po pracy wybraliśmy się z kumplem na spływ Kocinką. Po zakończeniu spływu nielicho się zdziwiłem po otworzeniu luku bagażowego.W środku było pełno wody Okazało się, że mam pęknięcie na łączeniu się dna kajaka ze schowkiem na skeg… Widok od góry z luku bagażowego.
Jakby to powiedzieć po amerykańsku: shit happens. Wnioski po spływie? WWII+ na ten moment w zupełności mi wystarczy, trzeba będzie kupić uczciwy górski kajak oraz podszkolić technikę, nauczyć się eskimoski i dopiero startować na rzeki powyżej WWII. A co z moją biedną Pyranhą? Cóż, będzie trzeba to spawać, na ile trwałe jednak będzie spawanie? Boję się myśleć, tym bardziej, że miejsce wydaje się dosyć newralgiczne… Pożyjemy zobaczymy, póki co trzeba to jak najszybciej naprawić bo nie ma czym pływać…
Wideo:
One Reply to “Pierwszy wypad na Słowację – rzeka Belá”
One Reply to “Pierwszy wypad na Słowację – rzeka Belá”